Jednak kiedy byłam już jego lekarzem, musiał przecież mi się dokładnie spowiadać ze wszystkich swoich dolegliwości. I muszę powiedzieć, że nasz kontakt był rzeczywiście bliski, a on sam pozostał w swojej chorobie niesłychanie ujmujący – sytuacja była przecież trudna, choroba uciążliwa, on jednak starał się nie pamiętać o tym, że jest chory, mimo że ja przecież znałam doskonale jego stan zdrowia. Przez to jednak, że znaliśmy się wcześniej, było w naszej relacji też coś półprywatnego, co zresztą było bardzo miłe i chyba dla niego ważne. […] Dzięki temu, że mogłam go umieścić w separatce, miał zupełny spokój – zarówno do pracy twórczej, myślenia, jak i przyjmowania odwiedzin bliskich. […] miałam wielu pacjentów ze świata muzyki, wielu też przewinęło się przez tę samą separatkę, w której leżał Mycielski. Jednak jego pamiętam szczególnie właśnie z racji wielkiej kultury, z jaką znosił swoją chorobę. To nie zdarza się często.
Z rozmowy przeprowadzonej przez Beatę Bolesławską-Lewandowską
(Mycielski. Szlachectwo zobowiązuje, Kraków 2018)