Halina Szpilman

Halina Szpilman

Nasz kontakt był naprawdę bardzo serdeczny. Wcześniej przecież znaliśmy się tylko raczej na „dzień dobry, do widzenia”, widując się najczęściej przy okazji koncertów, nie miał też większego znaczenia fakt, że znał mojego męża.

Jednak kiedy byłam już jego lekarzem, musiał przecież mi się dokładnie spowiadać ze wszystkich swoich dolegliwości. I muszę powiedzieć, że nasz kontakt był rzeczywiście bliski, a on sam pozostał w swojej chorobie niesłychanie ujmujący – sytuacja była przecież trudna, choroba uciążliwa, on jednak starał się nie pamiętać o tym, że jest chory, mimo że ja przecież znałam doskonale jego stan zdrowia. Przez to jednak, że znaliśmy się wcześniej, było w naszej relacji też coś półprywatnego, co zresztą było bardzo miłe i chyba dla niego ważne. […] Dzięki temu, że mogłam go umieścić w separatce, miał zupełny spokój – zarówno do pracy twórczej, myślenia, jak i przyjmowania odwiedzin bliskich. […] miałam wielu pacjentów ze świata muzyki, wielu też przewinęło się przez tę samą separatkę, w której leżał Mycielski. Jednak jego pamiętam szczególnie właśnie z racji wielkiej kultury, z jaką znosił swoją chorobę. To nie zdarza się często.

Z rozmowy przeprowadzonej przez Beatę Bolesławską-Lewandowską
(Mycielski. Szlachectwo zobowiązuje, Kraków 2018)

Formularz wyszukiwania