Kiedy obie wróciłyśmy z emigracji w Czechosłowacji, bardzo się tym przejął. Spadłyśmy mu niejako na głowę – zatwardziałemu kawalerowi, który zawsze odżegnywał się od małżeństwa. Poczuwał się jednak niezwykle do więzów rodzinnych i był bardzo odpowiedzialny. Dlatego uznał, że powinien się nami zająć, przy czym nie do końca chyba zdawał sobie sprawę z tego, że byłyśmy już wówczas dorosłe i same doskonale sobie radziłyśmy. Zygmunt bardzo się naszym losem przejmował i interesował tym, co robimy i jak nam się układa życie.
Dodam jeszcze, że ogromnie kochał swojego brata, Jasia, który mieszkał po wojnie w Krakowie. Bywał tam często, zwykle na święta, spotykając się przy tym również z moim bratem, Piotrem, i jego rodziną. Bardzo przeżył śmierć Jasia, o czym pisze w Dziennikach, a później otaczał pieczą jego żonę, ciocię Hankę. Pamiętam, że ciocia skrzętnie ukrywała swój wiek i Zygmunt, który był szalenie dowcipny, żartował zawsze, że wiek cioci poznamy dopiero po jej śmierci – „kiedy się ją przetnie i policzy słoje”... Ciocia zresztą przeżyła Zygmunta, umarła w 1996 roku w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat.
Z rozmowy przeprowadzonej przez Beatę Bolesławską-Lewandowską
(Mycielski. Szlachectwo zobowiązuje, Kraków 2018)