Symphony No. 2 (1957–1961)
Zygmunt Mycielski:
Po Lirniku, który w świecie muzycznym w ogóle nie zwrócił na siebie żadnej uwagi, po napisaniu Symfonii polskiej (która jest pierwszą moją symfonią), która też była – ja to nazywam, może popularnie i brzydko – która była wypluta, nie tyle przez słuchaczy, ile przez muzyków, znalazłem się w bardzo jakimś trudnym położeniu. Nie chodziło mi o żadne powodzenie, o żadne sukcesy, ale chodziło mi o to, że widocznie w tej muzyce trzeba coś znaleźć innego, nie szukać, ale znaleźć. I wtedy napisałem rzecz według bardzo ścisłego planu, planu formalnego (o którym nie będę tu opowiadał, bo to słuchacza nic nie obchodzi), ale to jest bardzo ściśle napisane i to była II symfonia. Ja to napisałem w roku [1]960. Dowiedziałem się, że jest jakiś konkurs w Monaco, posłałem to do Monaco i ona tam dostała nagrodę. Może ta nagroda troszeczkę na nią zwróciła uwagę. Była wykonana – nie wiem, czy raz czy dwa razy, ale zwróciłem uwagę na pewne trudności w muzyce współczesnej. Jedną z tych trudności jest nie tyle wybór nut, ile wybór rytmu. Otóż rytm jest jednym z podstawowych elementów, z podstawowych parametrów - jak się dzisiaj mówi – muzyki. Ja zauważyłem, że w muzyce współczesnej ginie rytm na rzecz podziału nuty, to znaczy zamiast rytmu dzieli się nuty na coraz to mniejsze jednostki - szesnastki, trzydziestki dwójki. To nie daje rytmu. To daje wrażenie pewnej szybkości, ale nie daje tego, co ja nazywam - no i muzyka i muzykologia nazywa - rytmem. Mnie nie chodzi o zagęszczenie faktury, bo ja fakturę staram się rozrzedzać. Fakturę staram się dać jak najjaśniejszą, żeby nie było niepotrzebnych nut w muzyce. Natomiast rytmy wymyślić nowe jest niesłychanie trudno: próbował to Messiaen, próbował to w genialny sposób, nigdy nie przekroczony, Strawiński w Święcie wiosny… Natomiast aleatoryka i mnożenie nut o małych wartościach daje wrażenie jakiejś szybkości, ale nie wrażenie pulsu i rytmu. No, więc z tych względów chciałem pokazać, jak mi ta sprawa wyszła w tym bardzo krótkim finale II symfonii, gdzie rytm jest jeszcze ujęty w kreskę taktową, gdzie ten rytm jest powtarzalny tu i ówdzie, nie powtarzalny tu i ówdzie tak jak u Strawińskiego, ale chyba inny od rytmów których używał Strawiński, zwłaszcza w pierwszym okresie swojej twórczości. Muzyka dla mnie nie jest żadną ilustracją. Nigdy nie szukam zagęszczenia i tego, co nazywam „niepotrzebnych nut”. Nigdy nie szukam efektów, przynajmniej staram się ich nie szukać, pomimo że przecież sztuka w jakimś sensie polega na efektach. Więc tu jest pewien paradoks, gdy ja mówię, że ja nie szukam efektów. Nie szukam tych efektów, które mi się wydają łatwe czy tanie. No, to jest duże słowo; jaka ta symfonia jest, niech to słuchacze osądzą. Z pewnością później poszedłem nieco dalej i uzyskałem coś, co się wydaje bardziej jednolite.